Nienawidzę jeździć do szpitala,ale nie przez kolejki,w których czekam pół dnia.Nienawidzę szpitali,bo za każdym razem,gdy tu przyjeżdżam robi mi się smutno,czasami też wstyd,wstyd za to,że jestem zdrowa,mam rodzinę,a nie potrafię tego docenić.
Wiecie co? Trzeba zobaczyć na własne oczy ludzkie cierpienie,żeby docenić to,co się ma.Jeszcze dodam,że jestem w tej "zdrowszej" części szpitala.Nie widzę małych dzieci z rakiem,białaczką,nie widzę smutku i rozpaczy w oczach rodziców tych biednych dzieci,ehhh....Naprawdę trzeba to zobaczyć....Czuję się jak śmieć,serio,nie potrafię się cieszyć z tego co mam.Przychodzę tu na szybkie badania,wychodzę i mam wolny dzień,parę dni potem odbieram wyniki-wszystko w normie,rzucam wyniki gdzieś w kąt,a badania dla tych chorych dzieci znaczą wszystko,to dzięki nim mogą czuć się "bezpiecznie",one dają im nadzieję na wyzdrowienie.
Niedaleko mnie siedzi młode małżeństwo z dzieckiem chorym na zespół downa,ale dziecko nie leży w wózku,a rodzice nie zajmują się czymś innym.Tata trzyma maleństwo w rękach i mimo to,że mogłoby się wydawać,że jest smutny,nie daje tego po sobie poznać,może wogóle nie jest smutny :) Bawią się w samoloty,są naprawdę szczęśliwi,mimo tej choroby....No nie wiem co powiedzieć,ja denerwuję się gdy dostanę jedynkę w szkole,a oni muszą zajmować się chorym dzieckiem,a to jest duże wyzwanie.Moje "problemy" są niczym w porównaniu z ich problemami,mimo to są szczęśliwi :)
Chciałabym być bardziej świadoma tego,że jestem zdrowa i szczęśliwa,mimo tych wszystkich moich małych problemów :)